W ubiegłym roku wreszcie udało nam się wznowić wyjazdy w skały. Dzięki znajomym, których syn urodził się cztery dni po naszym, mogliśmy planować wspinaczkowe weekendy w miejscach przyjaznych i dzieciom, i głodnym cyfry dorosłym. Dzięki temu, kiedy ojcowie zajmowali się dziećmi, mamy mogły się wspinać i na odwrót.
Wtedy też, kiedy trafialiśmy na trudniejsze momenty i w grę zaczynał wchodzić lekki strach, ukuliśmy hasło “idź śmiało, na jedno dziecko wystarczy jeden rodzic”.
I tego właśnie będzie dotyczył dzisiejszy mit. Kojarzycie bowiem te sceny- ktoś przychodzi na komendę, chce złożyć zawiadomienie o popełnionym przestępstwie. Przychodzi do niego ten policjant, który akurat ma wolne.
A jak wiadomo- policjanci, jak wszyscy urzędnicy w Polsce, mają permanentnie wolne i zajmują się głównie piciem kawy i patrzeniem jak paprotka rośnie.
Ale jak już znajdzie się takiego, któremu chce się popracować- siadają, spisują zeznania, a następnie przyjmujący woła swojego partnera (bo przecież policjanci pracują dwójkami- to chyba oczywiste), i idą do naczelnika (albo i nawet komendanta) opowiedzieć o sprawie i usłyszeć “to do roboty”.
Następnie, przez cały odcinek zajmują się właśnie tą sprawą, doprowadzając ją do triumfalnego końca. Bowiem, jak głosi, głęboko ugruntowane w świadomości społecznej, przekonanie- jeden policjant prowadzi naraz tylko jedną sprawę.
A jak jest naprawdę? Ostatnio zajmowaliśmy się tym, ilu policjantów tak naprawdę jest dostępnych, więc dziś zajmijmy się tym, ile mają pracy- przynajmniej w odniesieniu do pionu kryminalnego.
W latach, w których pełniłem służbę w kryminalnym, a zapewne i teraz, zarówno kryminalna, jak i dochodzeniowa jedynka 1 liczyły 5-6 funkcjonariuszy. Jednak, jak łatwo zgadnąć, nie oznaczało to, że wydział prowadził maksymalnie 5 spraw naraz. Wciąż nie wiemy jednak ile?
Spróbujmy podeprzeć się twardymi danymi. Statystyki Komendy Stołecznej Policji za listopad 2024, pokazują, że w KRP VI, wszczęto 48 postępowań dotyczących przestępstw rozbójniczych2 i 18 dotyczących bójek i pobić.3. To daje 66 postepowań na 6 funkcjonariuszy.
A i to, przy założeniu, że nie działo się nic innego- w końcu nie podałem tu statystyk dotyczących zgwałceń, zabójstw, gróźb karalnych, czy choćby przemocy domowej.
Trzeba zatem przyjąć, że albo policjanci pracują ekspresowo - bo nawet zakładając, że będa pracować bez dnia wolnego4- musieliby zamykać jedną sprawę co półtora dnia. Albo jednak mit jednej sprawy naraz nie jest prawdziwy.
Oczywiście, niezależnie czy mówimy o Horatio Caine z CSI Miami, czy nadkomisarzu Zawadzie ze stołecznych Kryminalnych, z reguły udawało im się znaleźć sprawcę w ciągu 45 minut odcinka- i zostawało jeszcze trochę czasu na blok reklamowy. Więc te 36 godzin powinno wystarczyć aż nadto.
Z komisarzem Kozerą wszystko jest prostsze. 45 minut i zbój idzie w pasiak.
W rzeczywistości jednak, nawet przy pełnym zaangażowaniu prowadzących sprawę, czynności trwają dużo dłużej. Świadków należy wezwać w terminie, w którym będą w stanie się stawić, zabezpieczenie monitoringów czasem trwa parę dni, podobnie jeśli chodzi o zdobywanie danych z telefonii komórkowej czy analizę śladów zabezpieczonych na miejscu zdarzenia.
Dlatego też normą jest to, że kierownik, wracając z porannej odprawy, przynosił stos nowych spraw i nie patrzył, czy ktoś ma 10, czy 20 otwartych postępowań, tylko rozdzielał każdemu po równo.
W kryminalnym jeszcze nie jest tak źle. Z reguły miałem w szafie około 20 spraw jednocześnie. Dużo gorzej było w WDŚ. Jak już pisałem5, u dochodzeniowców akta wysypywały się z każdego zakamarka pokojów. 100 spraw prowadzonych na raz nie było wcale dużą liczbą, to raczej norma6.
Oczywiście, wśród tej sterty, dużo było spraw błahych, w których musiałem napisać tylko kilka pism, a potem wywalić je do archiwum. Albo takich, które zdecydowanie nie rokowały jakiegokolwiek sukcesu, ale jakieś czynności trzeba było wykonać.
I tu pewnie część czytelników się obruszy- jak można stwierdzić, że jakiejś sprawy się nie wykryje, tak już na starcie. Czy nie powinienem za wszelką cenę dążyć do ustalenia sprawcy?
Owszem, powinienem. Ale weźmy taki przykład. W sierpniowy wieczór młody człowiek wracał do domu z popijawy, która odbywała się na praskim brzegu Wisły, na jednej z dzikich plaż, poprzedzielanych pieruńskimi krzaczorami. W pewnym momencie ktoś przewrócił go na ziemię, skopał i zabrał telefon oraz portfel.
Pokrzywdzony nie był w stanie podać dokładnego miejsca zdarzenia (bo był pijany), przybliżonej godziny (bo był pijany), ani jakichkolwiek szczegółów dotyczących napastnika, czy napastników (bo był pijany). To znaczy, wydawało mu się, że sprawca miał czapkę z daszkiem.
Mniej więcej w takich okolicznościach przyrody doszło do opisywanego rozboju. fot. Wikimedia
O ile godzinę i przybliżone miejsce udało się ustalić- parę minut później ktoś go znalazł na tej ścieżce i zadzwonił na 112, to brak było jakiegokolwiek wyjścia na sprawcę.
Okolica była na tyle dzika, że w promieniu pół kilometra próżno było szukać jakichkolwiek kamer. Rysopis sprawcy pasował do połowy osób udających się na piwo tego wieczora, zresztą zeznania pokrzywdzonego wykluczały przeprowadzenie okazania.
Pozostało pójść tropem telefonu, a to oznaczało, że raz na miesiąc sprawdzałem, czy aparat nie zalogował się do sieci i regularnie przeglądałem oferty lombardów, sporządzając z tych czynności odpowiednie notatki. Niestety- bezskutecznie, więc po roku sprawę oddałem do archiwum.
Oczywiście, nie wszystkie sprawy tak wyglądały. Z reguły, w każdym momencie miałem przynajmniej 5-6 takich, przy których musiałem wykonywać kolejne czynności, i które wciąż dawały nadzieję na sukces.
Pozostałe to albo takie “nie rokujące”, albo drobnica, w której moje czynności ograniczały się do wysłania kilku pism i czekania na odpowiedzi.
Do tego dochodziły jeszcze sprawy cudze, ale tak dużej wagi, że robiła przy nich cała sekcja. Kiedy dochodziło na przykład do zabójstwa, zgwałcenia, rozboju, w którym łupem padła znaczna kwota, albo doszło do poważnego uszkodzenia ciała- sprawa stawała się priorytetowa.
I niezależnie kto był do niej przypisany w zeszycie kierownika, całą sekcją wykonywaliśmy kolejne czynności, szukając wszelkich informacji, które by mogły nam pomóc.
Oczywiście, można zapytać, dlaczego wszystkich spraw nie traktowaliśmy w ten sposób? Rozwiązanie jest bardzo proste- kiedy rzucaliśmy się w wir wyjaśniania takiego zdarzenia priorytetowego, inne sprawy leżały odłogiem.
Wiadomo, każdy był odpowiedzialny za to, żeby na przykład odebrać monitoringi w terminie- tak aby nagrania nie zostały nadpisane, ale żmudne oglądanie zostawialiśmy na później, póki co koncentrując się na tym, co akurat kierownictwo uznało za najważniejsze.
I tu warto wspomnieć, o kolejnym czynniku, który sprawiał że jako operacyjni mieliśmy dużo lżej z papierami. Chodzi mianowicie o terminy.
Śledztwo należy zakończyć po trzech miesiącach, a dochodzenie po dwóch7. Oczywiście, w przypadkach szczególnie uzasadnionych ten okres przedłużyć. Ale już samo to stwierdzenie, zakłada, że przedłużenie nie powinno być normą.
Moim zdaniem jest to jeden z licznych przykładów, kiedy polskie prawo tworzone jest w szczytnym celu, ale i w kompletnym oderwaniu od rzeczywistości.
Bo założenia są tu piękne- nie przeciągamy spraw i dążymy do ich szybkiego zakończenia. Mamy aparat ścigania, który działa sprawnie, efektywnie i dynamicznie.
A jaki jest skutek w rzeczywistości? Wyobraźcie sobie sprawę, do której trzeba przesłuchać trzech świadków. To znaczy, trzeba ich wezwać- najlepiej listownie, żeby mieć potwierdzenie. Potem jeszcze ustalić termin, w którym będą mogli stawić się na komendzie. To już potrafi zająć miesiąc. A co z informacjami pozyskanymi w trakcie tych przesłuchań? Kiedy je weryfikować?
Nieubłagane terminy sprawiają, że zamiast koncentrować się na wykryciu sprawcy, albo zebraniu dowodów, funkcjonariusze zajmują się pilnowaniem kalendarza.
Wszystkie sprawy, w których czynności nie wróżą natychmiastowego sukcesu, umarza się na potęgę. Byłem świadkiem rozmowy między prokuratorem a kolegą z pokoju obok- dochodzeniowcem zajmującym się przestępczością przeciwko mieniu.
Prokurator zapewniał, że wie jak ten świat działa. Więc na koniec miesiąca, w sprawach gdzie utracone mienie warte było mniej niż 500 PLN, umorzeń nawet nie czyta, tylko podpisuje jak leci. Przed końcem kwartału ta kwota wzrastała do 1000 PLN.
Archiwum. Tu koniec końców trafiają wszystkie sprawy. fot. KWP z s. w Radomiu
Kryminalnych natomiast nie goniły terminy. Dlatego, póki była szansa na rozwiązanie sprawy, póty w niej dłubaliśmy. A jeśli do czegoś doszliśmy, umorzoną sprawę można było wznowić. Oczywiście- o ile powód umorzenia na to pozwalał, ale to temat na inną opowieść.
Póki co, zostawię was z wiedzą, że funkcjonariusze pionu kryminalnego prowadzą wiele spraw na raz, zupełnie inaczej niż w filmach, czy książkach. Choć to literackie przekłamanie ma sporo sensu.
No bo wyobraźcie sobie, w czterdziestej minucie odcinka, komisarz Gajewski, albo inspektor Kruk przesłuchuje świadka. Po serii podchwytliwych pytań nie mają wątpliwości- człowiek, którego typowali jako sprawcę, jest winny poważnej zbrodni. Nie ma czasu do stracenia, trzeba go zatrzymać.
Tylko po drodze trzeba zgarnąć monitoring ze spożywczaka na rogu, bo wczoraj było tam pobicie, a na popołudnie zaplanować przeszukanie do sprawy rozboju w parku miejskim. Chciałoby się wam to oglądać?
Zwyczajowe określenie komórki ds. Przestępstw przeciwko życiu i zdrowiu. Przy podziale zadań pomiędzy sekcje, czy to u operacyjnych czy procesowych, z reguły pierwsza sekcja zajmowała się właśnie tymi zagadnieniami. ↩
Tzw. triada rozbójnicza, czy rozbój, kradzież rozbójnicza i wymuszenie rozbójnicze. Przestępstwa stypizowane w artykułach 280,281 i 282 kk, charakteryzujące się połączeniem zaboru mienia i użycia przemocy (lub jej groźby). ↩
Statystyki czerpię ze strony Komendy Stołecznej Policji ↩
A przeciez nie powinni mieć dni wolnych, bo to służba, a nie praca i chyba przyszli do Policji z powołania, a nie dla pieniędzy i możliwości spędzenia dnia z rodziną raz na jakiś czas) ↩
j.w. W tym wpisie wyjaśniam też, skąd biorą się te różnice- nie wszystkie sprawy prowadzone przez dochodzeniówkę angażują kryminalnych, i vice versa. ↩
Odpowiednio art. 310 i 325i § 1 KPK ↩