Ja tu nie pasuję

Posted by Niedźwiedź on November 19, 2024 · 7 mins read

Poniższy wpis traktuje o uzależnieniach i chorobach psychicznych, tym jak powstają, jakie mają konsekwencje, jak się je leczy.

Czytając go, pamiętaj proszę, że piszę na podstawie doświadczeń swoich i swoich znajomych z terapii.

Nie jestem lekarzem, psychologiem ani terapeutą. Moje przemyślenia mają wartość czysto anegdotyczną.

Jeśli szukasz pomocy dla siebie, albo bliskich, sprawdź tutaj

Zaczęliśmy wieczorami oglądać nowy serial. Po pełnym akcji “Idź Przodem, Bracie” i zagadkowym “From”, padło na “Matki Pingwinów”.

To trochę wyciskacz łez, pełen sztampowych postaci i zwrotów akcji. Ale wspaniale zrobiony, i przynajmniej dla nas, bardzo angażujący emocjonalnie.

Już w pierwszym odcinku pojawiła się scena, którą przeżyłem dość osobiście. Oto główna bohaterka, zawodniczka MMA Kama, po raz pierwszy wchodzi z siedmioletnim synem, Jaśkiem, do nowej szkoły.

Jaśka z poprzedniej placówki wywalono, po tym jak uderzył koleżankę, prawie pozbawiając ją wzroku. Przy okazji powstało podejrzenie, że młody jest na spektrum autyzmu, czego jego matka usilnie nie chce przyjąć do wiadomości. Przynajmniej do momentu, do którego zdążyliśmy obejrzeć, mówi że Jasiek jest indywidualistą, musi się ogarnąć i tak dalej.

Wydaje się, że jeśli przyzna się, że jej syn ma specjalne potrzeby, to przyjmie to za jakąś straszliwą osobistą, porażkę. Autyzm syna nie jest w tej optyce tylko i wyłącznie jego problemem- staje się porażką matki, która nie potrafiła urodzić/wychować zdrowego dziecka.

Ale do brzegu. Kama wchodzi z Jaśkiem do nowej szkoły- tym razem jest to placówka integracyjna. W drzwiach prawie potykają się o leżącą dziewczynkę, która na próbę dotknięcia reaguje krzykiem.

W szatni, jej koleżanka z zespołem downa, nie może się ubrać. W tle słychać wycie i jęki innych dzieci. A wszystko, jeżdżąc dookoła na elektrycznym wózku, złośliwie komentuje Michałek, cierpiący na dystrofię mięśni, której towarzyszy złośliwe poczucie humoru. No po prostu pandemonium.

I w oczach Kamy widać strach i bunt. W końcu jej syn nie jest “taki” - dokładnie wiadomo, co pod tym stwierdzeniem się skrywa, choć wiadomo też (i jest taka scena), że nie można tego powiedzieć na głos. No ale po prostu kurwa nie jest “taki”, on tam nie pasuje. To niemożliwe!

Może już rodzi się wam w głowie pytanie, dlaczego ta scena tak mnie dotknęła. W końcu młody dopiero zaczął chodzić do żłobka, a jego rozwój przebiega nader normalnie (choć w paru kwestiach nawet wyprzedza rówieśników).

Otóż sam byłem w takiej sytuacji, kiedy zacząłem swoją terapię. Bo wiecie, zawsze byłem alkoholikiem wysoko funkcjonującym. To oznacza, że mimo picia, odnosiłem sukcesy w pracy, byłem raczej ceniony przez przełożonych. W życiu prywatnym rozwijałem pasje, miałem życie rodzinne.

Dlatego, kiedy w połowie stycznia 2023, po raz pierwszy wszedłem do Centrum Odwykowego przy Zgierskiej, przeżyłem szok. Wiecie, państwowa przychodnia, z mrygającymi świetlówkami, olejną lamperią i sztampowymi plakatami na ścianach, informującymi mnie, że “nie jestem sam”.

I ci ludzie. Kilka osób czekających na korytarzu, człowiek którego minąłem w drzwiach, gość który rozmawiał z panią Iwoną w recepcji. Wszyscy oni mieli jakieś takie szare, smutne twarze.

Centrum Odwykowe na Zgierskiej. fot. The Cupiec Co.

Miałem wrażenie, że trafiłem do miejsca dla ludzi, którzy przegrali życie. Teraz będą tylko opowiadać wyuczonymi formułkami, o tym jakie w sobie znaleźli uczucia. A potem, kredkami świecowymi, narysują schemat czegośtam w swoim życiu i oddadzą kartkę profesjonalnie nijakiej terapeutce z dobrotliwym uśmiechem i swetrem w kolorze zgaszonej zieleni.

I podobnie jak serialowa Kama, miałem w głowie jedną myśl. No kurwa nie, przecież ja tu nie pasuje. Ja nie jestem “taki”- mam fajną pracę (w ładnym i nowoczesnym biurze-bez lamperii), ciekawe hobby, zaraz będę miał dziecko i kupię dom na wsi.

Podzieliłem się tą myślą z terapeutką na pierwszym spotkaniu. Odparła “i co, mam panu powiedzieć, żeby pan poszedł do domu i ewentualnie wrócił, jak pan straci pracę, albo potrąci kogoś, kierując po pijanemu?”. Przekonała mnie. Jednak zostałem.

Ale to wrażenie obcości i niepasowania też zostało. Dwa tygodnie i dwie wizyty u terapeutki później, poszedłem na pierwsze zajęcia grupowe. I tutaj też, wchodząc na salę miałem wrażenie, że jestem z innej planety niż ci ludzie.

A potem ktoś zaczął opowiadać swoją historię. I to była też moja historia- gościa, który żył normalnie, tylko jak szedł po pracy do sklepu, to myślał głównie o tym, czego się napije (bo przecież się należy po ciężkim i owocnym dniu).

A potem były kolejne i kolejne historie. I w każdej z nich też odnajdywałem część siebie. Dość powiedzieć, że przez kolejne półtora roku Zgierska stała się “moim” miejscem. Nie wiem, czy kiedykolwiek w życiu, gdziekolwiek czułem się tak bezpiecznie i dobrze.

19 grudnia 2023. Wychodzę ze Zgierskiej po ostatnim spotkaniu grupy nawrotów.

Jednym z powodów tego poczucia, było to, że tam mogłem bezpiecznie przyznać, że jednak trochę jestem “taki”.

I porzucić taktykę, którą przyjmowałem wcześniej- udowadniania sobie na siłę, że przecież żadnego problemu nie mam. Że doskonale sobie w życiu radzę- a jak sobie nie radzę, to trzeba to zapić, żeby zapomnieć i zwalczyć rosnącą frustrację.

Zamiast tego, przyznanie się, że jestem “taki”, pozwoliło zacząć jakkolwiek sobie radzić z problemami. Nie zawsze skutecznie, nie od razu ze wszystkimi. Ale przynajmniej pojawiła się myśl, że w życiu można coś zmienić na lepsze.

I nie od parady, przez cały ten tekst używam sformułowania “taki”. Porzucenie go to też duży moment. Oczywiście, na początku każdych zajęć, kiedy mówimy o bieżących problemach, każdy z nas przedstawiał się. Mówienie “cześć, jestem Janek, alkoholik” szybko stało się niemal odruchem, ale tylko w bezpiecznej przestrzeni sal terapeutycznych.

Ale na zewnątrz było już trudniej. Powiedzenie na głos, że ma się problem, jest trudne. Więc kiedy ja, czy koleżanki i koledzy z terapii, słyszeliśmy “ale nawet jednego? Może jesteś chory? Ale to urodziny cioci, to chociaż toast? I naprawdę musisz na to spotkanie jechać, przecież nic się nie stanie jak odpuścisz jeden tydzień!”

Wtedy zaczynaliśmy się wić w męczarniach, wymyślając wyjaśnienia. Przyjechałem samochodem, jutro rano wstaję, weź się nie dopytuj itp. Wszystko, byle nie powiedzieć na głos, co znaczy że jestem “taki”.

Za każdym razem, kiedy w końcu się zdobywaliśmy na to “wyznanie”, przychodziła ulga. Owszem, czasem jakaś przyjaźń się kończyła, czasem wypadało się z jakiegoś towarzystwa, ale konkluzja po czasie była tak, że to nawet zdrowiej.

Tyle, że za każdym razem powiedzenie tego pierwszy raz było trudne. I było niemałym wydarzeniem, o którym opowiadaliśmy i sobie gratulowaliśmy.

I właśnie dlatego, z takim zaangażowaniem emocjonalnym, śledzę losy serialowej Kamy. Bo wiem, że powiedzenie na głos, że ma się problem, potrafi dużo zmienić- zarówno dla mówiącego, jak i dla całego otoczenia.


Zdjęcie w nagłówku:
     Netflix