Poniższy wpis traktuje o uzależnieniach i chorobach psychicznych, tym jak powstają, jakie mają konsekwencje, jak się je leczy.
Czytając go, pamiętaj proszę, że piszę na podstawie doświadczeń swoich i swoich znajomych z terapii.
Nie jestem lekarzem, psychologiem ani terapeutą. Moje przemyślenia mają wartość czysto anegdotyczną.
Jeśli szukasz pomocy dla siebie, albo bliskich, sprawdź tutaj
Tutaj miał znajdować się zupełnie inny wpis. W nawiązaniu do poprzedniego wpisu chciałem podzielić się jedną z historii, które usłyszałem na terapii i pozastanawiać się trochę nad wpływem uzależnienia na najbliższych. Ale rano zobaczyłem materiał, którego nie mogę pozostawić bez komentarza.
Na profilu podcastu Elite Mentality pojawiła się rolka promująca wywiad z Beatą Pawlikowską- podróżniczką, dziennikarką, samozwańczą ekspertką od depresji, odżywiania i sukcesu życiowego.
Muszę powiedzieć, że bardzo cenię Cypriana, który jest autorem Elite Mentality. Znam go jeszcze z czasów mojej gry w rugby- choć on wtedy był reprezentantem Polski i sięgał po krajowe mistrzostwo z Lechią Gdańsk, ja raczej towarzysko rzucałem piłką, a moje występy ligowe wynikały raczej z krótkiej ławki w klubie, niż jakiegokolwiek talentu.
Niemniej Cyprian jest sportowcem przez duże S, i dotychczas takie osoby zapraszał do swojego programu. Polecam zwłaszcza, z racji swojej górskiej pasji, odcinek z Adamem Bieleckim.
Tym razem jednak do programu trafiła Beata Pawlikowska, która już wielokrotnie próbowała mówić o depresji, i była już wyjaśniana przez lekarzy, ale najwyraźniej wciąż uważa, że wie lepiej.
Rolka zaczyna się bowiem od stwierdzenia, że żadna tabletka nie wyleczy depresji, bo tabletki tylko człowieka zobojętniają, przez co nie czuje choroby. Potem oczywiście mamy do czynienia z analizą powstawania depresji- odpowiadają za nią złe nastawienie, czynniki fizjologiczne i mentalne.
Zacznijmy od tego, że jest to, niestety częste u różnej maści szarlatanów, uderzanie w chochoła. Nie jestem lekarzem ani psychologiem, ale sporo czasu spędziłem w różnych gabinetach, prywatnie znam też mnóstwo psychiatrów czy psychoterapeutów.
I wierzcie mi, nie pamiętam, żeby ktokolwiek z nich twierdził, że depresje leczy się wyłącznie łykaniem tabletek. Jeśli traficie na oddział w szpitalu psychiatrycznym, to tak, dostaniecie leki. Ale dostaniecie też terapie grupowe i indywidualne.
Niektóre przypadki depresji leczy się nawet elektrowstrząsami. Brzmi to jak okrutna procedura z ciemnych wieków psychiatrii, ale przynosi naprawdę znakomite efekty.
Więc nie- nikt nie próbuje wyleczyć depresji samymi tabletkami1. Natomiast branie leków bardzo często umożliwia rozpoczęcie jakiejkolwiek innej pracy.
Bo wiecie, w powszechnym i jakże błędnym przekonaniu, depresja polega na tym, że człowiekowi jest smutno.
No nie. To nie jest tak, że czuje się smutek. Może być tak, że nie czuje się nic. Albo jest człowiekowi zupełnie obojętne, co czuje.
W skrajnych przypadkach chory może być tak zobojętniały na wszystko, że załatwia się w łóżku, bo nie może znaleźć sił, albo motywacji, żeby z niego wstać.
Gdy zgłaszałem się do Centrum Odwykowego, na wstępie padło pytanie “ile pan nie pije”. Pomiędzy ostatnim kontaktem z używką a początkiem terapii powinno minąć trochę czasu. Alkohol powinien wyparować z ciała, w głowie powinny pojawić się zaczątki trzeźwego myślenia. Wtedy można zacząć jakąś sensowną pracę. I taką rolę mogą mieć leki w ciężkiej depresji.
W trakcie swojej terapii również byłem pod opieką psychiatry. To były dużo rzadsze wizyty, niż te u terapeutki, ale równie ważne. Lekarka pytała, jak idzie terapia, jak reaguję na stresy w życiu, jakie uczucia się we mnie pojawiają. Leki pomagały przechodzić przez trudne momenty. Nie były zastępstwem ani konkurencją a wsparciem dla terapii.
I tu możemy płynnie przejść do drugiej części wypowiedzi. Pawlikowska stwierdza, że “tabletka nie da ci mieszkania, nie zmieni pensji ani nie poprawi relacji z rodziną”. Mamy tu bardzo szkodliwy przykład pomieszania przyczyny ze skutkiem.
Bowiem nie jest tak, jak nasza bohaterka twierdzi, że depresja wynika z naszego nastawienia mentalnego czy sytuacji materialnej. Depresja to, podobnie jak nałóg, choroba bardzo demokratyczna. Dopada biednych i bogatych, zwycięzców i przegranych.
Może dopaść kogoś, kto utknął w źle płatnej i obciążającej pracy, ale może trafić na kogoś, kto z igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata przywoził sterty medali- tak jak Justyna Kowalczyk-Tekieli, która do stanów depresyjnych przyznała się 10 lat temu. Można mieć piękny dom, kochającą rodzinę i dobrą pracę i nadal mieć depresję.
Ale nie to jest w tym stwierdzeniu najgorsze. Jedną ze straszniejszych rzeczy, jakie można zrobić osobie chorej, jest wpędzanie jej w poczucie winy. Mamy tego wystarczająco dużo w otaczającym nas świecie.
Więc jeśli Pawlikowska mówi komuś choremu na depresję “tabletka nie rozwiąże twoich problemów, nie da ci lepszej pensji, nie poprawi problemów z rodziną” to powstaje oczywiste pytanie co rozwiąże te problemy? I czy należy to zrobić bez tabletki? Wziąć się w garść i zacząć samemu te problemy rozwiązywać?
Więc osoba chora na przykład próbuje wywalczyć podwyżkę. Ale nie wychodzi, bo przez chorobę znowu spóźnia się do pracy, albo nie ma siły, by osiągać takie wyniki jak współpracownicy.
I zaczyna się poczucie winy- skoro to jest rozwiązanie problemu, a ja nie jestem w stanie go zastosować, to może ze mną jest coś nie tak? Może to nie choroba, może po prostu ja jestem gorszy? Może takie myśli spowodują, że leczenie jest jeszcze trudniejsze, a stan chorego się pogarsza.
Więc powiedzmy sobie jasno. Kolejność, moim zdaniem- a do diagnozowania depresji mam dokładnie takie same kompetencje, jak Beata Pawlikowska (czyli żadne) - kolejność powinna być dokładnie odwrotna.
Jeśli chcę coś zmienić w życiu zawodowym, albo na przykład być lepszym ojcem, to najpierw będę zmieniał to, co leży u podłoża tych problemów. Dopiero potem, korzystając z tej zmiany, i uzyskanych na terapii narzędzi, naprawiał kolejne etapy swojego życia.
I jeśli lekarz, wspólnie z psychologiem, zaproponują mi leki i terapię, to dam im szansę. Z doświadczenia wiem, że jeśli po miesiącu czy dwóch przyjdę do nich i powiem, że coś z tego co zalecili, nie działa, to siądziemy i zastanowimy się dlaczego. I nie usłyszę, że się nie starałem wystarczająco.
Jest jeszcze trzecia rzecz, która mnie wyjątkowo wkurwia, nie tylko w tej wypowiedzi, ale i w działalności pani Pawlikowskiej i jej podobnych kołczów od szczęścia.
Jedną z pierwszych zasad, jakie poznaliśmy na terapii, było “nie udzielać rad”. Kiedy jedna z osób dzieliła się swoimi problemami, inni powinni dać jakąś informację zwrotną. Powiedzieć co czują, jakie uczucia albo wspomnienia budzi w nich ta opowieść. Ale nie wolno radzić.
Dlaczego? Choćby dlatego, że nie znam całej sytuacji. Jeśli ktoś na grupie opowiada mi o swoim problemie, opowiada ze swojej perspektywy. Może nie poruszyć szczegółów, które uzna za zbędne, krępujące albo po prostu sam ich nie zauważa.
Ale co ważniejsze, jeśli daję komuś radę, to muszę wziąć za nią odpowiedzialność. Co się stanie, jeśli namówię kogoś do odstawienia leków, a to sprawi, że ta osoba targnie się na swoje życie? Czy jestem gotów przyjąć to na klatę? Czy poniosę za to jakiekolwiek konsekwencje? Czy po prostu stwierdzę, że to już nie mój problem?
Pawlikowska pisze i mówi o depresji nie na podstawie badań klinicznych, lat doświadczenia z setkami chorych, pracy pod nadzorem bardziej doświadczonych ani burzliwych dyskusji w gronie specjalistów.
Jej książka ma tytuł “Wyszłam z niemocy i depresji ty też możesz”. I to jest duży problem, bo to, co pomogło Beacie Pawlikowskiej, niekoniecznie będzie dobre dla mnie i dla ciebie.
Twoja choroba może mieć inne podłoże, inny przebieg a ty możesz mieć zupełnie inne doświadczenia, które mają wpływ na terapię.
Można oczywiście zarzucić, że ja też piszę na tym blogu nie w oparciu o wiedzę specjalistyczną a swoje doświadczenia. Jak możecie przeczytać w ramce wyżej- jest to wiedza cokolwiek anegdotyczna.
Ale właśnie dlatego dodałem tę ramkę. Jeśli uznasz, że to, co tu piszę, może pomóc ci w twojej chorobie, to bardzo się cieszę. Tylko moja odpowiedź zawsze będzie jedna- skonsultuj to z lekarzem czy terapeutą, który zna twój przypadek, wie jakie pytania zadać i może doradzić coś na podstawie wiedzy medycznej i doświadczenia klinicznego.
A jeśli powie coś sprzecznego z tym, co tu piszę- uwierz jemu. Ja jestem tylko mądralą z internetu.
I na koniec muszę przyznać, że w jednym się z Pawlikowską zgadzam. W ostatnim zdaniu mówi “to jest twoje życie, i jesteś za nie odpowiedzialny”.
W związku z czym bardzo was zachęcam do brania tej odpowiedzialności na barki. I szukania pomocy tam, gdzie nikt nie oferuje magicznych sposobów a rzetelną, sprawdzoną pomoc.
A Cyprianowi życzę więcej rozsądku w doborze gości i więcej odwagi, by im przerywać, kiedy pieprzą głupoty.
Ok, pewnie znajdą się tacy, którzy mają nadzieję, że łykanie prochów wykona całą pracę za nich. Ale to ich decyzja a nie zalecenia lekarskie ↩