W niewielkiej książeczce “Wprowadzenie do buddyzmu zen” Daisetz Teitaro Suzuki przytacza taką anegdotkę1:
Konfucjański poeta Kazankoku udał się do Kwaido, by zostać wprowadzonym w tajniki Zen. Tam jednak usłyszał “W naukach twego mistrza jest wers, który mówi ci wszystko, co powinieneś wiedzieć o Zen. Czyż Konfucjusz nie powiedział «Uczniowie moi, czy myślicie, że ukrywam cokolwiek przed wami? Zaiste, nie mam przed wami nic do ukrycia»”.
Kazankoku próbował odpowiedzieć, ale Kwaido oddalił go, mówiąc tylko “nie, nie”. Uczeń Konfucjusza nie wiedział co począć. Czuł się odrzucony, ale pozostał w szkole Kwaido, mając nadzieję jednak się czegoś nauczyć.
Jakiś czas później, przechadzał się z mistrzem po wzgórzach, pogrążony w rozmowie. W pewnym momencie Kwaido zapytał “Czy czujesz jak pachną kwiaty?”.
Rzeczywiście. Kwitnące wawrzyny wypełniały powietrze wręcz zniewalającym zapachem. Kazankoku nie mógł ich nie poczuć.
“A zatem nie kłamałem” - odparł mistrz Zen - “niczego przed tobą nie ukrywam”.
Prosta prawda tej opowieści uderzała mnie wielokrotnie w trakcie terapii, kiedy okazywało się, że życie bez alkoholu nie wymaga jakiejś tajemnej wiedzy. Wystarczyło inaczej patrzeć na rzeczywistość i wzmacniać inne nawyki.
Oczywiście, nie oznacza to, że zawsze potrafiłem się do tego zastosować, czy choćby te oczywistości zauważyć. Wszak choroba alkoholowa polega m.in. na ciągłym okłamywaniu się i wmawianiu sobie, że zmiana nie jest możliwa a wszelkie objawy nałogu są całkiem naturalne, a przez to walka z nimi nie ma sensu.
Ale też dlatego, za każdym razem ta anegdota wraca do mnie wywołując wzruszenie i chwilę zadumy.
Jakiś czas temu rozpoczęliśmy ze znajomymi sezon wspinaczkowy. Po całkiem udanym dniu w skałach, schodziliśmy do samochodów, zajęci grą w “zgadnij jakie to zwierzę” z synem jednej z koleżanek.
W pewnym momencie, Mikołaj z Magdą przystanęli i zaczęli nagrywać coś telefonem. Okazało się, że zaciekawił ich śpiew jednego z ptaków. A że nie potrafili go zidentyfikować, wspomogli się sztuczną inteligencją zaklętą w komórkowej aplikacji.
To było takie proste, nie wymagało wielkiej wiedzy, ani szczególnego wysiłku. Wystarczyło zatrzymać się na chwilę i posłuchać.
Od tej pory staram się samemu, choć również z pomocą aplikacji, rozpoznawać, jakie ptaki śpiewają dookoła mnie. A że mieszkamy na wsi, przy wielkiej łące, kończącej się stawem, jest czego słuchać.
I za każdym razem zatrzymuję się w zachwycie. Bowiem śpiew ptaków był dla mnie do tej pory częścią tła. Ścianą dźwięku, zbudowaną z wielu, zlewających się w jedno odgłosów.
A wystarczy na chwilę się zatrzymać, wziąć głęboki oddech, i zacząć wyławiać z nich pojedyncze ćwierknięcia, trele czy okrzyki.
I za każdym razem czuję się niczym Kazankoku, który tak długo był zaabsorbowany sobą, że nie czuł jak pięknie pachną kwiaty.
Przy przeprowadzce mój egzemplarz gdzieś zaginął, zatem podaję luźne tłumaczenie z wersji angielskiej. ↩